Pielgrzymkę rowerową zacząłem w Toruniu 30 lipca 2015 r. Wybrałem się ok. godz. 13 i jechałem drogą krajową kierując się na Gniezno. Trasę Św. Jakuba wytyczyłem kierując się głównymi miastami, tj. Toruń, Gniezno, Murowana Goślina, Sulęcin, Międzychód, Słubice.
Dalej w Niemczech i Francji: Lipsk, Erfurt, Kolonia, Trewir, Reims, Paryż, Orlean, Tours, Poitiers, Bordeaux i granica z Hiszpanią, gdzie miałem zamiar pojechać drogą północną wzdłuż Atlantyku - jednak wybrałem drogę francuską. Do Santiago dotarłem 6 września. Przebyłem ok. 3800 km, przy czym 3200 rowerem. 600 km przebyłem pociągiem - w pewnych momentach nie miałem siły lub pogoda przeszkadzała aby dalej podróżować rowerem.
Zacznę od początku: po mszy św. w kościele Św. Jakuba wyjechałem na trasę. Ogólnie miałem zamiar spać w pobliżu lub na terenie kościołów lub klasztorów pod namiotem. Miejsca te są raczej bezpieczne a podróżowanie jako pielgrzym pozwalało mi na korzystanie z tego rodzaju noclegu. Wiem, że campingi w Europie Zachodniej są droższe (ok. 10 Euro), więc raczej ich unikałem. Właściwie wyszło, że nie nocowałem na campingu. Pierwszy nocleg miałem w Trzemesznie, ksiądz proboszcz użyczył mi pokój w domku obok kościoła, gdzie mogłem się umyć i przenocować. Rano po mszy św. i Komunii wyruszyłem do Gniezna i Murowanej Gośliny.
Nie wszystkie noclegi były tak dobre. Czasem zdarzało się spać pod gołym niebem. Było tak ciepło, że nie rozkładałem namiotu, a jedynie karimatę (dobra karimata 3-warstwowa), śpiwór i pałatkę przeciwdeszczową (bardzo dobry patent - chroni przed rosą). W Szamotułach spotkałem dwóch rowerzystów. Spytałem się dokąd jadą i okazało się, że również do Niemiec, więc przyłączyłem się do nich. Okazali się Holendrami w wieku ok. 60 lat - Marcel i Jan. Oczywiście rozmawialiśmy po angielsku. Podróżowali trasą rowerową z Warszawy do Berlina. Okazało się również, że jeden z nich również podróżował do Santiago 20 lat wcześniej, tylko że pieszo z Holandii. Zajęło mu to 3 miesiące. Powiedział mi jedno ważne zdanie: Andrzej im bliżej Santiago, tym lepiej będzie się tobie podróżowało i poznasz wielu dobrych ludzi. Miał rację. Przypominałem sobie to zdanie w trakcie chwil zwątpienia czy utraty sił. I zaczynałem jechać dalej. Mam z nimi kontakt do dzisiaj.
(Na trasie Św. Jakuba w Gnieźnie.)
Marcel i Jan z Holandii na wyprawie rowerowej w Polsce.
Po dwóch noclegach pod chmurką w końcu przejechałem granicę
w Słubicach. W Frankfurcie nad Odrą pytałem się o kościół protestancki,
ale nie mogłem znaleźć plebanii. W końcu przy jednym zamkniętym
kościółku zlitował się nade mną jeden mężczyzna i przenocowałem u niego.
Poczęstował mnie kolacją i śniadaniem, które zjedliśmy razem z jego
żoną. Dzięki takim ludziom nabrałem ochoty na dalszą podróż.
Pierwszy nocleg w Niemczech.
Kierowałem się na Lipsk. Po drodze nocowałem w domach parafialnych
przy kościołach. Księża lub pastorowie przyjmowali mnie bez większego
problemu - raczej chętnie widząc pielgrzyma zmierzającego do Santiago
w Hiszpanii. Przydał mi się wówczas paszport pielgrzyma, który wraz
z pieczątkami pokazywałem ludziom. Pamiętam jeden nocleg gdzieś przed
Lipskiem. Do miasteczka wjeżdżam ok. godz. 20, pytam o kościół
protestancki, katolicki itp. byle jakiś był otwarty. W międzyczasie
robię zakupy i po przejechaniu i zwiedzeniu miasta zajeżdżam przed godz.
21 do kościoła. Pytam się księdza o nocleg - mówię, że jadę do Santiago
Jacobsweg itp., on odpowiada "Keine Probleme, wieleicht etwas zu essen,
ein Bier". Zszokował mnie. Obcemu człowiekowi od razu otworzył drzwi.
Może wyglądałem na zmęczonego i opalonego, że nie podejrzewał mnie o złe
zamiary. W każdym razie po umyciu się zjedliśmy kolację na plebani na
werandzie. Ciepła noc, aż chciało się tak odpocząć. Następnego dnia rano
po śniadaniu, mszy świętej i Komunii wyruszyłem dalej (po powrocie do
Polski przesłałem mu widokówkę z Torunia). W tym czasie były dość duże
upały w Niemczech, ale trzeba było jechać. Średnio dziennie robiłem 100
km. W ten sposób łatwiej mi było planować podróż i czas jej trwania.
Muszę powiedzieć o jeszcze jednym miłym przypadku. Czekając przed
kościołem w jakiejś miejscowości, ok. 100 km przed Kolonią podszedł do
mnie mężczyzna i pyta dokąd jadę. Ja oczywiście, że do Santiago itd.
Okazało się, że opiekował się kościołem i pochodził z Serbii. Zadzwonił
do księdza, ale ten był na urlopie. Więc zaprosił mnie do siebie do
domu. Jego żona przygotowała dobrą kolację, przy której razem
porozmawialiśmy. Rano pojechałem dalej. Miłe doświadczenie - obcy
człowiek przyjmuje mnie do siebie - tego nauczyła mnie pielgrzymka do
Santiago. Podobnych zaskakujących przygód będzie więcej.Po zwiedzeniu kolońskiej katedry i starówki przejechałem pociągiem do Trewiru. Byłem zmęczony upałami i podjazdami pod górkę w pagórkowatej części Niemiec. Z Trewiru według planu miałem jechać do Luxemburga, jednak po rozmowach z tutejszymi ludźmi, dowiedziałem się, że dobrą opcją jest przejazd wzdłuż rzeki Mozeli do Metz. Droga rowerowa była piękna. Wzdłuż rzeki jedzie się po płaskim terenie. Tego dnia wieczorem łapał mnie deszcz, ale w porę ukryłam się pod mostem.
Ścieżka rowerowa w Niemczech - nie tylko autostrady mają najlepsze, ale także drogi rowerowe.
Rower siedmioosobowy - wspólny napęd połączony wałkami przegubowymi.
Starówka w Lipsku.
Katedra w Erfurcie.
Jedna z uliczek w Erfurcie - starówka zawsze przypomina mi Stare Miasto w Toruniu.
Odpoczynek gdzieś w Niemczech - jechałem sam więc był kłopot z robieniem zdjęć na rowerze.
Dobry pomysł - przy ścieżce rowerowej istnieje możliwość zakupu dętek Schwalbe - ok. 7 Euro.
Kolonia z katedrą w tle.
Most w Kolonii - tyle kłódek, że nie ma miejsca na ich przypięcie.
Nocleg w Trewirze, tym razem na ławce w parku.
Przed Porta Nigra w Trewirze.
Francja to m. in. piękne i duże katedry - Metz.
Dalsza trasa drogą Św. Jakuba prowadziła przez Reims do Paryża. W
Francji miałem problem językowy - nie znałem w ogóle francuskiego, ale
mówiłem sobie jakoś to będzie, i było dobrze. Po drodze nocowałem
w Verdun - miły klasztor sióstr zakonnych. Poczęstowały mnie kolacją,
śniadaniem i dały prowiant na drogę. Żadna z sióstr nie mówiła po
angielsku, tylko jedna po niemiecku, więc mogłem się jakoś porozumieć.
Okazało się, że jej ojciec mieszkał w Polsce a po wojnie przeniósł się
do Niemiec. Matka zaś była Francuską. Dobrze jest spotkać na obczyźnie
osobę z korzeniami polskimi. Ciekawa była rozmowa z księdzem na
śniadaniu. Nic nie mówił po angielsku ani niemiecku. Ja ani słowa po
francusku. Więc po migowym wstępie zjedliśmy śniadanie w milczenie (w
końcu klasztor ;-)). Później trochę pomogła siostra zakonna
w tłumaczeniu, więc wymieniliśmy kilka wspólnych zdań. Tego dnia pogoda
nie była najlepsza - wiało i padał deszcz. Po przejechaniu ok 85 km
zatrzymałem się w kościele - był otwarty. Rozłożyłem moje ubrania do
wyschnięcia i karimatę na podłodze - mówię Chrystus chyba nie będzie
miał nic przeciwko, że przenocuję w kościele. Po pół godziny przyszła
kobieta aby zamknąć kościół. Na migi wytłumaczyłam o co chodzi. Kiwnęła
ręką i zaprowadziła mnie na plebanię. Tutaj przenocowałem. Ksiądz
przyniósł mi coś do jedzenia i nawet wręczył mi 30 Euro - zaskakujące.
Pojechałem dalej. Przed Paryżem natknąłem się na polski cmentarz
wojskowy - żołnierzy gen Hallera. Spotkałem również chłopaka z Meksyku,
który miał zamiar zwiedzić Europę rowerem: od Niemiec przez Polskę do
Grecji i Włoch- 8 tyś. km - coś szalonego. Widać nie tylko Polacy są
crazy ;-).
Polski cmentarz wojskowy we Francji.
Nocleg na polu winogronowym w Champanii.
Rowerzysta z Meksyku.
Spotkanie z caminowiczami przed katedrą Noter Dame w Paryżu.
W Paryżu przed katedrą Noter Dame spotkałem małżeństwo z Belgii -
również rowerzystów, którzy jechali do Santiago. Nocleg w Paryżu miałem
w polskim kościele. Następnego dnia ruszyłem w kierunku Orleanu.
Kierowałem się ścieżką rowerową wzdłuż Loary. Piękne widoki i ładne
miasteczka. Choć muszę przyznać, że najlepsze ścieżki rowerowe i tak są
w Niemczech. Po dojechaniu do Chatellerault pogoda się zepsuła. Wiatr
był tak silny, że jazda drogą była niebezpieczna - podmuch mógł
skierować mnie pod samochód. Dodatkowo padał lekki deszcz i byłem
zmęczony. Zdecydowałem się więc na podjazd pociągiem TGV. Dojechałem tak
do Bayonne niedaleko granicy francusko-hiszpańskiej. Była noc i znów
szukałem noclegu. Gdzieś w centrum miasta zobaczyłem duży trawnik. Za
bramą siedziało dwóch rozmawiających ludzi. Spytałem się czy mogę na tym
trawniku przenocować. Okazało się, że jest to klasztor a jednym
z rozmówców był proboszcz katedry. Zaprosił mnie do plebanii - duża
kamienica - gdzie mogłem się umyć i przenocować. Tam spotkałem księdza
z Haitii - porozmawialiśmy trochę przy kolacji i poszedłem spać.
Następnego dnia zdecydowałem, że wybieram drogą francuską trasy Św.
Jakuba. Zacząłem ją w St-Jean-Pied-de-Port. Przede mną góra 1400 m
i 1200 m wspinaczki. Pielgrzymi sugerowali, że najlepiej jest wyruszyć
o 6 rano i uniknąć upałów. Ja postanowiłem zająć dobrą pozycję wyjściową
przed "atakiem na górę" i przed godz. 20 zacząłem wspinaczkę - pchanie
roweru pod górę. Dobrze, że niebo było bezchmurne, więc księżyc dobrze
oświecał drogę. Poszedłem spać po północy, kiedy nie mogłem rozeznać
w którym kierunku powinienem jechać. Gdzieś na łące prawie na szczycie
rozłożyłem karimatę, śpiwór i pałatkę - zasnąłem. Rano wyruszyłem
w dalszą drogę. Okazało się, że dobrze, iż w tym miejscu się
zatrzymałem, bo droga zmienia kierunek i po ciemku trudno było ją
znaleźć. Rano wyruszyłem dalej. Na szczycie wiało "jak cholera" - można
było spaść z roweru. Po drodze spotkałem dwóch Rosjan - też nocowali na
szczycie, ale szli pieszo z St-Jean-Pied-de-Port.
Ścieżka rowerowa w jednym z miast we Francji.
Katedra w Orleanie.
Widok na miasteczko we Francji nad rzeką Loarą. W Toruniu króluje ceglasty, czerwony gotyk - w Francji biały piaskowiec.
Muszla na drodze - wskazuje, że jestem na szlaku Św. Jakuba.
Kościół Św. Jakuba a poniżej jego figura - Chatellerault
Pireneje na granicy francusko - hiszpańskiej.
Kościół Św. Jakuba w Roncevalles - Hiszpania.
Jazda z górki była najlepsza, aż do Pampeluny. Nocleg miałem trochę
dalej w Puente-la-Reina - bardzo ładna, średniowieczna miejscowość. Na
trasie Św. Jakuba w Hiszpanii jest dużo albergów - schronisk dla
pielgrzymów, gdzie można się umyć, przygotować posiłek i przespać, więc
o nocleg nie trzeba się martwić. Na trasie można poznać wielu ludzi
z wszystkich kontynentów.Droga Św. Jakuba w Hiszpanii jest bardzo dobrze oznaczona żółtą muszlą na niebieskim tle lub żółtą strzałką, więc trudno jest się zgubić. Albergi rozrzucone są co kilka kilometrów, także podróżując rowerem można łatwo znaleźć nocleg w jednym bądź następnym. Po minięciu Puente-la-Reina Droga prowadzi do Burgos. Tego dnia poznałem Marcusa z Belgii. Porozmawialiśmy i razem ruszyliśmy w trasę. Droga rowerowa Św. Jakuba czasem odbiega od pieszej, gdyż trudno jest jechać po kamieniach.
Uliczka w Pampelunie.
Na szczycie za Pampeluną - pielgrzymi w drodze.
Puente-la-Reina.
Razem z Marcusem wnosimy rowery po ruinach mostu z czasów Imperium Rzymskiego.
Uliczka w jednym z miasteczek na trasie Św. Jakuba.
Miasteczko w Hiszpanii.
Piękna katedra w Burgos.
Katedra w Burgos raz jeszcze.
Pielgrzymi z osiołkami.
Kamienna wioska.
Kilka dni później poznałem Geerta z Holandii. Miał dobre tempo - 100
km dziennie lub więcej więc przyłączyłem się do niego. Razem
przejechaliśmy trzy dni. Po drodze spotykaliśmy Polaków, m.in. Grześka
z Kartuz. Szedł pieszo ponad 2,5 miesiąca przez Niemcy, Belgię i Francję
do Santiago. Miał dobre tempo 40-50 km dziennie. Jazda rowerem jest
o tyle dobra, że mijając ludzi można z nimi porozmawiać i jechać dalej.
Pielgrzymując pieszo jest się raczej w tej samej grupie.
Razem z Geertem z Holandii.
Grzesiek z Kartuz - szedł pieszo z Polski 2,5 miesiąca - widać po brodzie i opaleniźnie ;-)
Uliczka w małym miasteczku na drodze Św. Jakuba.
Przed pomnikiem Św. Jakuba.
W końcu 6 września dojechałem do Santiago de Compostela. W sumie
przejechałem 3200 km rowerem, przebiłem 6 dętek i zmieniłem linki
w przerzutkach (pękły po 10000 km). Z Santiago wybrałem się do Fisterry,
dalej do Fatimy i Lizbony, ale to już autobusem. Nie miałem czasu ani
sił na podróż rowerem. Najpiękniejsze plaże są moim zdaniem w Portugalii
i w Polsce (Krynica Morska). Wróciłem autobusem, gdyż do samolotu
potrzebna była specjalna torba na rower, której akurat nie miałem i nie
mieli jej również w sklepach rowerowych w Lizbonie. Odradzam podróż
autobusem - trwa długo, w moim przypadku 2,5 dnia i jest droższa niż
bilet samolotowy wraz z bagażem. Za autobus zapłaciłem 218 Euro zaś
samolot ok. 125 Euro bilet plus 2x30 Euro za bagaż i rower. Następnym
razem kupię obowiązkowo torbę rowerową i wracam samolotem ;-) (tylko 4
godz. z Lizbony do Warszawy).
Cel osiągnięty - katedra w Santiago de Compostela.
Nad Atlantykiem - Fisterra.
Spanie pod namiotem - na plaży w Fisterze - w niebieskim namiocie śpią Hiszpanie.
Spanie pod namiotem - na trawniku. Namiot
Hanah 185x220 cm z dwoma wejściami - dobre rozwiązanie - jedno wejście
użytkowe a drugie do przykrycia roweru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz